Czyś ty muzyk jest czy malarz?
Czy poezja to twój świat?
Więc odpowiem ci już zaraz –
Człowiek – najpiękniejszy kwiat
Pewnie malarz jesteś, pewno grajek
Lub poeta – nie daj Boże!
A odpowiedź serce kraje:
Cudny robak. Cudny? Może...
Czy widziałeś drzewo suche
Na policzku kroplę z powiek
Te gałązki jak łza kruche
Jak twe imię – „człowiek”
Pędzlem, dłutem, piórem, harfą
Wierszem choćby odciąć garb
Nim historia ciśnie kartą
W to przedziwne życie. Skarb?
Żółty pokoju
Muzyko z dawnych lat
Robotniku znoju
Chłopie z nadwiślańskich chat
Ogniku papierosa
Czasie zmarnowany
Krwi utoczona z nosa
Losie choć zasranyś
Nocy biała jak dzień
Gwiazdo ciemna jak sierść
Myślicielu choć myślą żeś pień
Śmierci śmierć
Módl się za nami
powiedziałaś tak
odrzekłem ci też
poszliśmy na czereśnie
na ptasząt tryl było za wcześnie
gdy con amore cisza zagrała we śnie
ty mówisz nie
ja szepczę wciąż : tak
choć wiśni rwać się nie chce
odfrunął ptak w cudne manowce
a nam nie stroi już akord C
gdy krzykniesz „nie”
przytaknę ci
nie potrząsnę jabłoni
nad czasu przepaścią gdzie skowyt wroni
może już nigdy nas nie dogoni
wargami wbijam gwoździe
w niekończący się
blejtram czasu
heblem gładząc cmentarne
krzyże
w rytm
codziennego bla
bla
a
... kolorowe śpiewam
obrazki
sarence płochej tę kiść szkarłatu
podam nim łono przeszyje dreszcz
przytulę piersi zakonnej siostry
dopóki w nich tętno krwawiące wrze
język skowronka zrozumiem jeszcze
nim w tany dziarsko pójdę przed snem
bolesne ciernie wydłubię z oczu
by godnym powiek być twych i rzęs
w lokomotywy białe przestworza
zadmę wraz z tobą - faluje wiatr
pudowy kamień gdy zrzucę z pleców
błękit tancbudy zadrży aż strach
gałąź jabłoni zakwitnie wkrótce
nie dajmy tylko krukom się zjeść
zdążymy jeszcze napić się piwa
ruszmy więc z Brunem szybko i cześć
pozwól zapatrzeć się jeszcze przez chwilę
zanim znów znikniesz w tej mgle
w tej mgle
Cień na ścianie w mym teatrze swe premiery gra
Beznamiętnie na nie patrzę na co komu łza?
Ruchy palców mego mima wykreują noc
Przeźroczysta mgła opada gestom kradnąc moc
Ciemne światło – krótka zmiana, wypłowiały płaszcz
Granat bieli, czerń sukcesu, błazna w kącie płacz
Tuż przy szyi młyńskie koło penetruje sierść
Za zakrętem tam przy oknie sieć zarzuca śmierć
Wokół lustra przeznaczenia - pantomima lat
Dzień dzisiejszy, noc wczorajsza, ile to już trwa?
Odpłynęła mleczna siostra pod powłoką fal
Już zagrałem – przemilczałem zawiązując szal
Bez prób żadnych i bez maski, wieczny teatr ten
Salonowy i karczmiany - bitwa zła ze złem
Beztęsknoty, bezmyślenia naucz chlebie nas
Rozpruj żyły, nastrój harfy, daj swej skórki blask
Nysa ‘85
Modliłem się za was zaciskając zęby
Serce rozhulałem przed rankiem jesiennym
Wieszałem krawat na smukłej topoli
I grałem w szachy z bezrękim człowiekiem
Błaznując wciąż ze śmiesznymi jak ty klaunami
Farbą bezbarwną maluję na szkle
Leczyłem psie rany mlekiem i kolędą
Śniegu puch tuliłem jak komunię świętą
Oliwne gaje kłaniały się w pas
W dziecinnie płochym uśmiechu starca
I siłą woli jak zwykle człapałem po dnie
Absolut cudu macałem gdzieś tam w półśnie
Symfonii nieznanej słysząc obce dźwięki
W karmazynie nocy przedostatniej męki
Powieszę krawat na smukłej topoli
I zagram w szachy z bezrękim człowiekiem
Oliwne gaje pokłonią się w pas
W dziecinnie płochym uśmiechem starca
I siłą woli poczłapię po dnie
Absolut cudu wymacam w półśnie
I pobłaznuję ze śmiesznymi jak ty klaunami
Farbą bezbarwną maluję na szkle
Czekając na cud ...
Obejmij mnie, mocno najmocniej dziś
Ukradnij lęk, choćby na chwile dwie
Przytul mnie, może ostatni raz
I nie dziw się, godziny nie chcą spać
Bo można trwać i bez powietrza też
W klepsydrze dni, piasku ubywa
Nie zwlekaj już, nad światem wisi świt
Orkiestry tusz jakby coś milknie
Muśnij wiatr w skrzydlate myśli złe
I ocal most nad rzeką wspomnień
A my wtuleni, niedokończeni, przeomdleni
Na pamięć znasz każdą z tych nut
p. Przyśliwskiej
spójrz na wiatr
jak z wierzchołkami tańczy chmur
marzeniom w przestrzeń podaj dłoń
w powietrzu dymi świadek dzwon
błękit nieba
przyklęka cicho obok gdzieś
zegary stają rozczochrane
nie musząc nigdzie spieszyć się
słońce lśni
swą brodę głaszcze w pianie fal
z papieru okręt już nie tonie
popatrz jak pruje szarą dal
a ty
na peron niebios bilet masz
w obłoki razem ze mną wzleć
dłużej nie zwlekaj przebudź się
Szron okrył dziś moje usta
I srebrem osiadł na powiekach
Tak ciężkich oślepłych od bieli czy płaczu
Mą duszę i ciało porywa bezbronne i gna
Porusza mną, obraca mną, podnieca mnie, wiruje tobą
To szalony kołowrotek zimy gna
Wśród ciepłej choć chłodnej bieli
Miłość pulsuje drga rubinem
Niech topi śnieg pięknem bezwstydu
Tak lekko i zwinnie, beztrosko naiwnie
By w grzechu niewinnie trwać
Posiwiałe drzewa chylą się z zazdrością
Zastygając w mrozie drogę mi wyznaczą
Wprost do luster oczu twych
Nim grad srebrny po twej spłynie skroni
Nim wiecznością chwila stanie się
Nim swój wszechświat zamkniesz w małej dłoni
Nim kozioł ofiarny beknie we śnie
Nim kapelusz z filcu zjedzą mole
Nim przeszłością zamiar stanie się
Nim mózg wypatroszą bezsenne robale
Nim miłość w rutynę wpadnie weź mnie
Nim poezję w kąt polityk wciśnie
Nim pretekst powodem stanie się
Nim ciemny odcień światła zgaśnie
Nim będziesz z nim bądź
pseudo nim
Słońce skryte za horyzontem
Do nocy woła – już kończę
Obudziły się gwiazdy na niebie
Mrugając do siebie
W srebrnym świetle szła ona
W samotności nocy dnia
Kreśląc palcem twe imię
Saturn, Jowisz, Mars?
A tam chory horyzont w purpurowej mgle
Myśli o swym bracie tylko nie wie gdzie
Pejzaż skrył się na wieczność całą
Co ma począć już nie wie
Ujawnić się czy skryć gdzieś za drzewem
W dłoni Boga miejsca mało
W srebrnym...
Zmarnowanych tyle słońca zachodów
Został worek kłopotów
Teraz cień twój rzucam za sobą
Pamięć ze łzą , popiół z wodą
W złotym blasku szedł on
Ociemniały nieboskłon
Rzeźbił w piasku twe imię
Piękniej niż ktoś Wenus z Milo
A za oknem horyzont uśmiechnął się tak
Myśląc wciąż o tobie, tylko nie wiem jak...
Moje miasto czeka na ciebie
a dym z kominów
przeplata
w miłosnym uścisku
ud twoich żar
na szarym rozdygotanym
niebie
Moje miasto czeka na
lepkość twych źrenic
liżących
parą białej lokomotywy o 20 trzydzieści
Moje miasto czeka
i Matka Boska z ikony
Rublowa chytrze
mrugająca lewym okiem
Moje miasto
niewinne choć grzeszne
bez ciebie
jest
jako miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący
Moje
wszystko i nic
16. I. 96
wiesz wiosna już
choć w smutny popielec
zabrakło kadzidła zielonej woni
niektórzy nawet zza węgła
słyszeli nieśmiałe presto na fletni
Pana Antonia
choć rudy był, to żal go jednak
bo z nami więcej nie pogra
widziano także
gdzieś tam pod laskiem
(wiesz gdzie żydowski jest cmentarz ?)
monsieur Pissaro w plenerze malował
już może wiosenny miał kaprys
a jeszcze do tego któregoś lu tego
ze słońcem pierś obnażyłaś
i pewnie dla tego - poeci jak dzieci
mają pomieszane we łbie
już wiosna wiesz?
wisimizm czasu
oparł dłoń na mym grzbiecie
widzę cię nagą
na gwieździe
zarannej
rozkrzyżowane twe uda
wytyczyły
drogę bladego świtu
tylko Bóg-pieniądz cóż...
pokiwał
mądrą swą brodą
w stronę awersu
banknotu
a już niby wiedziałem
Dokąd
I
Skąd
Zasuszone dwa
płatki śniegu
w starym albumie
rozmowę daleką toczyły
Zaszumiało w nich
lato płynące
od morza
i żądło osy
wiosennej
w sieni jeszcze
pachniało jesienią
i ozon wił się
zielonym gaikiem...
Tak-to w tych płatkach trwaliśmy
Ty Królewną Śniegu
Ja czarnoksiężnikiem
Jeszcze jeden mazur dzisiaj
do kelnera krzyczę
a na serwetce papierosem
wypalam
niedokończony rym
Hej! gdzie bohema a gdzie panna Krysia
jest czy też jej nie ma dzisiaj
Ciechanów Bydgoszcz Nysa
daleko czy troszeczkę dalej
oto pytanie panowie panie... (nalej !)
a na święta i tak ryba
tylko nas już
nie ma
i tamtej fantazji
ułańskiej
więc
jeszcze jeden mazur dzisiaj
Krzyśkowi 13 .I.1995r
od aPOSTrofu zacznij bez palenia i picia
i POSTanów
POSTępując krok za krokiem
POSTrzyż się i innych POSTrzegaj jako POSTrzyżonych
i nie riPOSTuj, ścierp
na POSTronkach żądze trzymaj
POSTerunki czarcie PrOSTo mijaj
a sPOSTrzeżenia gryzmol [PO STrofkach spalisz]
ojczyznę za POSpoliTą miej
POSTękując na amerykańskiego Walentego
PO STokrotkę gnaj w dzień kobiet
z wiatrówki se POSTrzelaj gdy
odPuST PO STyczniu PO STówie PO STo gram
POST scriptum + - 40 dnia DNA
Dzień Zakochanych 14.II.97
Nie odkryty wydział fizyki
elementarnej
uczy nas pokory
a chłopcy na fujarkach grają miast
bić w topory
pobłękitniałe od nieba
skrzydlatego
Cały rozdział fizyki
...a tam amorki w zachwycie pełnym
wyciągają rączyny
na powitanie policzków
karminowych
od trosk dnia srebrnego spuchniętych
Niepojęty dział fizyki
gdzie pociągi ruchem jednostajnie
przyspieszonym
w osamotnieniu trwać będą
by zmartwychwstać
w czereśniowym sadzie
u schyłku wieku-istnienia
z nowym tworem
złośliwym
Skończony rozdział fizyki
żegna cię – w imię
ojca i syna
Janinie 11.X.97
jeszcze jesteś
jak ocenzurowany wiersz
w tłumie tomów i opłatków popiołu
niczym pawie pióro
w dłoni
arlekina
jak pierwszy letni wieczór
w historii snu
nikłym przebudzeniem - powrocie nieustannym
poprzez wszechświat
do życia w stadle
ludzkim
bez worka foliowego
na głowie?
1-y dzień wakacji ’97 J. Kosińskiemu
Czy warto było
tę chwilę w tej chwili
przeklinać błogosławieństwo
a kochać nienawiść
odwijając pętlę
padać i wstawać
a wstawać by kłaść się
wciąż pić na zdrowie
umierać za życia
a żyć na balansie
jak cyrkowiec w świetle jupitera
albo raczej
jak my w smudze
cienia
p. Jaśkowi na pamiątkę wieczną 13.I.95
Na siłę wiersz piszę
odziany w skafander uczuć
bezdomny futerał wspomnień
po Człowieku
który się kulom nie kłaniał
Na siłę wiersz piszę
by chwilę i Ciebie ocalić
od nie zapomnienia
aronio!
czarny owocu ironii
Na siłę wiersz piszę
bo trzeba
Twój uśmiech wywołać
więc ciesz się późny wnuku
Na siłę wiersz piszę
bosy lecz w ostrogach
podzwonnych
Na siłę wiersz piszę
by nie oszaleć
Na siłę !..
uszy z oślą pokorą
próżno otwarte na szept twój
czuły
dłoń spocona ciągłym szukaniem
zajęcia odpowiada na pytanie
komu? czemu? jak
celownik
rakiety ziemia – powietrze
kręgosłup już nie taki
giętki by napiąć się
do waszego zawszonego
kapitalizmu
skóra odarta
ze złudzeń wszelkich
i pieszczot
błyszczy
tatuażem zmarszczek
twe serce
z szybkością skoku gazeli
krew głupie toczy
przecież wie – że
z górki
a członek koguci nie tylko
dla jaj stworzony
lecz życie dając
śmierć
obiecuje
Skierniewice VIII.95
Być poetą
to drogowskazy mieć na drogach mlecznych ?
W motyle gąsienice czołgów przeistaczać
czy błyskawice przytulać do piersi ?
A może Bogu brodę w srebrny warkocz zaplatać ?
To krzyżówkę-jolkę z hasłem miłość
w kiosku ruchu wziąć na kredyt
i list (ten ostatni) cieciowi podrzucić?
To kalendarz wierszy na półkach odkurzyć
czy białą sutanną walczyć jak szpadą ?
Być poetą ?..
to w stanie być błogosławionym
ze śmiercią
VIII 96
I co dalej sześcioklasisto ?
księga Hioba jeszcze
nie przerobiona do końca...
A może morzu twemu
Robinson się kłania i
w pół-we-śnie
smętarze widujesz ?
A tak pięknie
miało kończyć się to
tysiąclecie...
I cóż znaczy
w przydużych butach
przemierzać dwunastoletni kosmos?
jest jeszcze pamiętaj(m)
to serce gorejące
opatulone w koronę
cierniową
Pawłowi 20/21 I ‘98
ja
i
ona się nizuję
twoimi wierszami
do bólu gryząc
wargi zwisające sromowo
sięgając szczytu
krwawimy
nieudolnym słowem
wypełniło się
-enter
Marianowi „Małemu” 19.II.99